Strona:F. A. Ossendowski - Niewolnicy słońca 02.djvu/213

Ta strona została przepisana.

W głębokich tajnikach, w których się przechowywały fetysze rodu królewskiego, a obok nich utajone skarby i relikwje — można byłoby niezawodnie znaleźć cmentarz, na którym spoczywały zwłoki dawnych władców i członków rodziny obecnego króla.
W okresie ulewy, gdy wszystkie żony i czeladź bywają w polu, Gpon Kulibali schodzi może do lochów pałacowych i, pozostawiwszy ofiarę na jemu tylko znanym grobie przodka, siada przy ciemnej wnęce, gdzie stoi duży kalebas — oznaka grobu kobiety. Siedzi długo zadumany, a przed oczami jego duszy wstaje ta, o której myśli i tęskni.
Idzie ona wolnym krokiem, przechodzącym w ulubiony taniec. Kształtne ramiona falistym ruchem wołają małżonka i obiecują nieznane rozkosze. Pałają piwne oczy, połyskują białe, drobne zęby i śmieją się namiętne, świeże usta... Ciemny loch staje się komnatą, gdzie nad łożem zlekka się poruszają barwne tkaniny i gdzie z glinianego dzbanka płynie niebieska smuga kadzidła... Pieni się w białym kulebasie świeże, aromatyczne hangi, rwie się krew w sercu i w żyłach i ze smugami wonnego dymu splatają się gorące, wołające ramiona...
Szepce król:
— Pocóż porzuciłaś mnie? Po tobie już nie znałem żaru miłości... Tyś pierwsza i ostatnia...
Mówi szczerze, niepomny, że ta ukochana zmieniłaby się teraz do niepoznania! Błąkałaby się zapomniana, jak inne, w ciemnych izbach, w łachmanach, przeklinając i zrzędząc bez przerwy, a te młode, nagie i bezwstydne kobiety śmiałyby się z niej i drwiły, jak drwi ze starego, zmurszałego pnia baobaba wyrastający na jego korze młody krzak karite...
Tak śniłem, patrząc na szerokie barki Gpona Kulibali i schodząc krętami, zdradzieckiemi schodami jego pałacu.
Na parterze zbliżyło się do mojej żony malutkie, czarne, jak heban, murzyniątko, przyglądając się jej śmiałemi, nieco zdumionemi oczętami.