kać ogrodnika. Nie znalazłem go jednak. Widocznie odprowadzono go po skończonej pracy do więzienia...
Już słońce miało się ku zachodowi, gdy wyjechaliśmy z Korhoga, pożegnawszy gościnnych Paolinich i podziękowawszy im za uprzejmość i za niespodziewane wrażenia, jakich doznaliśmy w stolicy, założonej przez mitologicznego Nenke — pierwszego człowieka z rasy Senufo. Powracaliśmy tą samą drogą.
Na płaszczyźnie w pobliżu licznych wiosek i tuż przy drodze stały, niby z ciemnego nefrytu[1] wzniesione świątynie — nieduże grupy wysokich, starych drzew.
Bo też były to prawdziwe świątynie!
Ręką dawno zmarłych przodków zasadzone gaje otaczają małe, okrągłe szmaty ziemi; panuje tu wieczny zmrok. Ciemne sklepienia złączonych w uścisku rozrosłych gałęzi i wspaniałych liściastych koron nie przepuszczają promieni słońca, stojącego w zenicie; młode drzewa i gąszcze tamaryndowych zarośli i lian, osłaniających dokoła potężne kolumny starców, bronią wnętrza świątyni od radosnych promieni świtu i od pożegnalnych błysków melancholijnego zmierzchu.
Są to zakątki, gdzie „czyniący w cieniu“, czarownicy, kapłani tajemniczego rytuału, znajdują swój żywioł w wiekuistym zmroku sędziwych drzew. W noce księżycowe gromadzą oni wkoło siebie starców, opowiadają siwe, zgrzybiałe legendy, sądzą sprawy ludzi i w skupieniu i tajemnicy zanoszą modły do cieniów dziadów i do niewidzialnych bóstw. Gdy słońce płonie najgoręcej, przychodzą tu czarownicy i kapłani, otoczeni młodzieżą, utwierdzają ją w dawnych obyczajach i przekazują pamięć o sławnych, wielkich ludziach szczepu i o jego tajemniczych przodkach.
Kopulaste drzewa, kolumny konarów, krokwie gałęzi, liściasta strzecha i ściany z gąszczu krzewów i lian tworzą świątynie Ziemi, bogini-opiekunki; jest to bogini o duszy większej, niż jej czarna pierś, i potężniej-
- ↑ Zielony, półdrogi kamień.