Strona:F. A. Ossendowski - Niewolnicy słońca 02.djvu/224

Ta strona została przepisana.

...Fetysze ojca twego staną się bogami szczepu, a imię twoje przejdzie z rodu w ród... Dusza twoja osiedli się nazawsze w krainie szczęśliwości!
— Boję się, starcze, czyniący w cieniu! — odpowiada drżącym, pełnym beznadziejnej tęsknoty głosem skazany. — Boję się wielkim lękiem!...
— Idź już, idź! — mówi czarownik. — Odpocznij, ostań w spokoju!...
Długo wędruje po dżungli czereda młodzieńców, prowadzona przez czarownika... Nie spuszcza on z oka wylękłego młodzieńca...
Podaje mu jagody, gdy jest głodny, trawę pełną soków, gdy dręczy go pragnienie...
Młodzieniec zaczyna słabnąc, chudnie, krew mu biegnie gardłem, aż pada zemdlony, już ramionami śmierci objęty...
Jednak donoszą go do świętego gaju... i wszyscy wychodzą, aby sam pozostał z fetyszami i z cieniami ojców, co go uzdrowić mogą... W nocy... z różnych stron przychodzą kapłani, starcy i czarownicy. Arcykapłan słucha, że serce jeszcze bije w piersi młodzieńca, że lekki powiew oddechu kołysze płomyk lampki oliwnej.
Otaczają go kołem. Słowa modłów namiętnych i ponurych padają w mroku świątyni i milkną bez echa. Stojący za kapłanami wspinają się na palce i zaglądają im przez ramiona i głowy... Ciężko dyszą piersi i chrapliwy oddech wydobywa się z gardzieli...
O północy wszystko już skończone... Miseczki ze świeżą objatą ustawiono przed fetyszami... Napojoną gorącą krwią ziemię przy kamieniu ofiarnym zasypano zielonemi liśćmi karite... Na ołtarzu płonąć zaczyna ogień, rozniecony ręką arcykapłana... Obok leży w białej płachcie lękliwy młodzieniec... nieruchomy... nieżywy...
Gdy słońce wynurzy się z drugiej strony ziemi, przeszywszy ją miljonem złotych ostrz, rozlegną się pieśni