Strona:F. A. Ossendowski - Niewolnicy słońca 02.djvu/226

Ta strona została przepisana.
ROZDZIAŁ XXII.
NA SZLAKACH SŁONI.

W trójkącie pomiędzy Buaké, Sinfra i Daloa ciągnie się rzadko nawiedzana sawanna, przecięta szerokiemi pasmami dziewiczych lasów. Siekiera białego człowieka pracuje tu tylko wzdłuż dróg, ścinając drzewa na mosty, rynsztoki i umocowanie rowów.
W tym właśnie obwodzie spędziliśmy dwa tygodnie.
Nasz pobyt w Badikaha byłby się mógł znacznie przeciągnąć, gdyby nie dwie okoliczności.
Przyjechał do nas znany kolonjalny urzędnik i słynny myśliwy, p. Maurice Burger, zapraszając nas w imieniu gubernatora na polowanie w obwodzie Buaflé.
Druga przyczyna była jeszcze bardziej decydująca.
Zbliżała się pora ulewna. Tornady już kilka razy szalały nad sawanną, wstrząsając olbrzymiemi drzewami i zalewając okolicę potokami ciepłej wody, z szumem i pluskiem wylewającej się z czarnych, nisko zwisających chmur.
Moja żona, odwiedzając z panią de Chanaud miasteczko Buaké, trafiła w czasie powrotu do Badikaha, w nocy, na tornado.
Lał tak straszliwy deszcz, mrok był tak czarny i gęsty, że przebić go nie mogły latarnie samochodu. Koła ślizgały się na rozmiękłej ziemi i wóz raz po raz staczał się do rowu. Młody de Chanaud nie widział przed sobą drogi i na jakimś moście omal nie wpadł z urwistego brzegu do burzliwej rzeki, nabrzmiałej nadmiarem zewsząd płynącej do niej wody.