Strona:F. A. Ossendowski - Niewolnicy słońca 02.djvu/228

Ta strona została przepisana.

dla nas, jako Polaków, osób. Zaczęło się to od samego komendanta. Ojciec jego był przez długi okres czasu generalnym konsulem Francji w Petersburgu, gdzie utrzymywał rozlegle stosunki z polską kolonją stolicy dawnej Rosji. Komendant zapoznał nas z bardzo sympatyczną i dobrze wychowaną rodziną państwa Gonfreville, posiadających tu jedyną w kolonjach fabrykę wyrobów bawełnianych.
W domu Kutuli i Gonfrevillów spędziliśmy miłe chwile na interesujących pogadankach, w atmosferze niezwykłej serdeczności i wprost wzruszającej wrażliwości na rzeczy piękne i wzniosłe.
Skrzypce mojej żony wycisnęły niejedną łzę z oczu tych ludzi, całemi latami pozbawionych muzyki i estetycznych ważeń. Podnieceni grą, Kutuli i Burger występowali też jako artyści. Komendant ślicznym głosem wyraziście deklamował wiersze francuskich mistrzów i swoje — bardzo tęskne, napisane pod wrażeniem zgonu młodej żony; Burger posiadał bardzo przyjemny baryton i umiejętnie śpiewał rzewne romanse, przygrywając sobie na mandolinie. Śpiew jego, pełen prawdziwego uczucia, łez w głosie i w oczach, wcale nie licował, zdawało się, z jego beztroską, wesołą zazwyczaj twarzą, lecz, gdy zaczynał śpiewać, twarz ta bladła i występowały na niej blizny, zadane przez życie.
Gdy skończył śpiewać — milczał przez kilka chwil, a później, wstrząsając gęstą, siwiejącą już czupryną, mówił ze zwykłym łobuzerskim uśmiechem swoje ulubione — c’est triste! — wybuchając przytem śmiechem, który nie zawsze w tych wypadkach wydawał się szczerym.
Pewnego dnia zwiedziliśmy wystawę tubylczej bawełny, obficie produkowanej w obwodzie Buaké, gdzie włókno bawełny dosięga już 34 mm długości, a więc może być używane przez każdą fabrykę tkacką.
Tłumy tubylców zaległy plac wystawy ze swemi koszami i belami bawełny, białej, jak śnieg. Urzędnicy i rządowi agronomowie oglądali ją i wydawali nagrody.