ki sposób utwierdzili oni kult słońca wśród czarnych ras? Czy przy pomocy niewolników, czy drogą odbywającej się metyzacji?
Na to pytanie nic mi nie odpowiedziały ani nagie ciała murzynów Baulé i Agni, ani kółka na twarzach kobiet, ani blizny na policzkach mężczyzn, i nawet swastyka, wycięta na bronzowej bransolecie pięknej, roześmianej Kobla Lo, pozostawała zagadką.
Samochody przeniosły nas z rezydencji de Kutuli o 170 kilometrów do Buaflé, gdzie czekał już na nas Burger.
Naprędce urządziliśmy się w domu, przygotowanym dla nas przez komendanta, p. Feliksa Pernot, i pojechaliśmy boczną drogą do brussy.
Krajobraz mało się zmienił, częściej tylko spotykaliśmy długie szeregi drzew i gęstych krzaków, rosnących na brzegach licznych potoków, które zbiegały po nieznacznej pochyłości ku rzece Bandama, rozwidlającej się tu na Białą i Czarną.
Sawanna, jak wszędzie na Wybrzeżu Kości Słoniowej, — wysoka, soczysta trawa, nieduże gaiki karite, czasem baobab i grupy latanij. Na płaszczyźnie pasły się stada „sonów“[1] „sing-snigów“[2], różnych mniejszych antylop i zrzadka — para potężnych „dyinki“[3]. Wszędzie spotykamy stare i świeże ślady bawołów, połamane przez słonie drzewa i głębokie, okrągłe wykroty w ziemi.
Pomiędzy krzakami biegały, żerując, różne dzikie kury, migał pręgowany ogon genety, a w oddali przemykał się, jak chybki cień, podejrzliwy, czujny, tchórzliwy szakal.
W rzekach i potokach pluskały się ryby, a za nadejściem naszem wpadały z hałasem do wody wygrzewające się na kamieniach żółwie.