Strona:F. A. Ossendowski - Niewolnicy słońca 02.djvu/233

Ta strona została przepisana.

Raz tylko wybuchły tu jakieś rozruchy, związane z opłatą podatków. Gubernator nie narobił z tego powodu hałasu, lecz posłał pewnego starego kolonjalnego urzędnika, znającego obyczaje i duszę tubylców.
Francuz natychmiast po przybyciu do wsi zażądał od wójta złożenia podatków. Wójt jednak odmówił, tłumacząc się tem, że jakiś potężny czarownik zabronił murzynom płacić podatki białym ludziom.
— Jeżeli tak, to postępujecie sprawiedliwie! — najspokojniej w świecie oznajmił urzędnik.
Wzburzony tłum, otaczający białego, milczał zdumiony.
— Każesz podać sobie nosze, abyś mógł odjechać? — zapytał ośmielony wójt.
— Tak, lecz nim odjadę, zapytam się was o coś — rzekł Francuz. — Powiedzcie mi, co zrobicie, jeżeli zjawia się bardziej potężny czarownik i każe wam płacić podatki?
— Jeżeli będzie potężniejszy od naszego czarownika, musimy go usłuchać! — rozległy się głosy.
— Bardzo dobrze! — ciągnął urzędnik. — W takim razie rozkazuję wam płacić, gdyż jestem tysiąc razy potężniejszym czarownikiem od tego, który dał wam taką złą radę!
Tłum na chwilę zamilkł, lecz wkrótce zaczął mruczeć, coraz bardziej się podniecając.
— Ty nie możesz być czarownikiem! — mówił pojednawczym głosem wójt. — Odjedz już!
— Nie śpiesz się tak bardzo, przyjacielu! Dajcie mi tu waszego czarownika, chcę się z nim zmierzyć i dowieść wam swej potęgi.
Zdumiony tłum znowu umilkł. Kilku tubylców pobiegło po czarownika i wkrótce przyprowadzono go.
Spoglądał na białego z dumą, pogardą i nienawiścią.
— To ty jesteś czarownikiem? — spytał Francuz łagodnym głosem.
— Powiedziałeś i słowa twoje są prawdą! — odburknął czarodziej.