Strona:F. A. Ossendowski - Niewolnicy słońca 02.djvu/235

Ta strona została przepisana.

Ujrzawszy to, wójt schwycił urzędnika za rękę i, oderwawszy bańkę, krzyknął:
— Widzimy, widzimy! Już zacząłeś wchodzić! Wierzymy ci, że jesteś najpotężniejszym z czarowników! Rozkazuj nam, co mamy robić?!
W ciągu tegoż dnia zebrano podatki, a dowcipny urzędnik powrócił nazajutrz do miasta.
Wśród tych prostych, ciemnych, potulnych ludzi spędziliśmy cały czas naszego pobytu w rejonie Bauflé, polując w jego okolicach i w pobliżu Daloa i Sinfra.
Było to miejsce wymarzone dla myśliwego!
Tu już nie wywierają uroku kształtne ciała antylop, bo niemal wszędzie dojrzeć można coś o wiele bardziej ponętnego. Są to okrągłe ślady bawołów, głębokie doły, wyciśnięte grubemi, jak słupy telegraficzne, nogami słoni, wyboiste ścieżki, wydeptane przez hipopotamy, wychodzące z nurtów rzecznych i zapuszczające się do dżungli na żer.
Burger prowadził nas na tę grubszą zwierzynę, a serce moje biło na myśl, że się spotkam z tymi książętami dżungli oko w oko.
Znalazłem wszystko co mnie interesowało oprócz słoni. Raz tylko byłem w pobliżu tego zwierzęcia, lecz wytropliśmy go w takich chaszczach i na takiem topielisku, że usłyszał nas i oddalił się z niezwykłą szybkością.
Tropiciele przez cały dzień szli jego śladami, lecz on wciąż rwał i rwał naprzód.
Zmykał tam, gdzie się kryli o tej porze roku jego ziomkowie — do głuchej kniei leśnej. Tam zaszyte w gąszczu krzaków, stojąc po brzuchy w jakiemś jeziorku, słonie polewają się wodą i leniwie przeżuwają czerwone strączki pieprzu.
Podejść je w tej dżungli niema żadnej możliwości, bo mają doskonałych stróżów. Koło stada słoni roi od ptactwa, siadającego im na grzbietach i wydłubującego z grubej skóry kleszcze i inne pasożyty. Najserdeczniejszemi przyjaciółkami słoni są białe czaple i mały, szary ptaszek, nieznanej mi nazwy.