Strona:F. A. Ossendowski - Niewolnicy słońca 02.djvu/236

Ta strona została przepisana.

Ta straż przyboczna królów dżungli, gdy usłyszy, lub dojrzy człowieka, wszczyna taki hałas, że podniósłby z grobu nieboszczyka, a cóż dopiero czujnego słonia!
Jak zawsze skrupulatni i sumienni, niemieccy zoologowie odróżniają w tych szerokościach geograficznych pięć gatunków słoni. Jest to jednak tak wielka ścisłość w klasyfikacji tych zwierząt, że nie da się zauważyć różnicy pomiędzy niemi bez specjalnych badań. To też miejscowi myśliwi znają zaledwie dwie odmiany słoni. Pierwszą stanowią duże, ciemno-szare, drugą — mniejsze, czerwono-brunatne. „Czerwone“ słonie słyną ze swej złośliwości i nie tylko nie uciekają przed człowiekiem, lecz same szukają swego jedynego wroga i atakują go.
Tacy doświadczeni myśliwi, jak de Chanaud i Burger, zapewniali mnie, że słonie posiadają poczucie obowiązku wobec członków stada.
Jeżeli jeden z nich zostanie ranny i nie będzie mógł o własnych siłach ukryć się przed wrogiem, na jego ryk dążą inne, podnoszą rannego i uprowadzają ze sobą.
Potwierdził mi to pewien myśliwy szczepu Guro.
Był to dzielny tropiciel i myśliwy na słonie, o czem świadczył jego hełm, zdobny w magiczne „kori“ i biały ogon koński. Myśliwy ten widział w swem łowieckiem życiu kilka takich wypadków, gdy słonie ratowały ranionego i słabnącego towarzysza. Zdarzało się to wtedy, gdy słoń, przechodząc ścieżką, nadepnął na kamień, utrzymujący wysoko zawieszoną kłodę drzewa z wbitem w nią ostrzem[1]. Zrywający się ciężar wbijał mu szerokie i długie ostrze w kark.
Słoń padał i byłby niezawodnie zginął pod oszczepami i strzałami, gdyby jego towarzysze nie unieśli rannego z miejsca wypadku.

Tropiciel opowiadał mi także, że nikt nigdy nie widział trupa słonia, o ile nie padł odrazu.

  1. Tak się urządza murzyńskie pułapki na słonie.