Strona:F. A. Ossendowski - Niewolnicy słońca 02.djvu/243

Ta strona została przepisana.

szeństwem na nazwę „małego, niemego człowieczka“, skąd jeden tylko krok do uznania szympansów za „dawnych ludzi“.
Na szczęście nie podlegają one metyzacji, a więc nie dziedziczą po ludziach ich wstrętnych cech charakteru — podstępu, okrucieństwa i wyrafinowanej niemoralności.
Szympansy kochają swoją rodzinę, bronią samki i dzieci z narażeniem własnego życia, są dobrymi sąsiadami i towarzyszami, walczą o swój byt tylko o tyle, o ile są zmuszone do zabezpieczenia siebie, czy swoich bliźnich od głodowej śmierci.
Szlachetny to ludek małpi!
Przyznawał to nawet Konan, chociaż za swoj nos i ucho miał z szympansami bolesne porachunki.
Burger i Konan, obaj rozkochani w dzikiej, bujnej naturze Afryki, potężnie i szlachetnie odczuwali jej piękno.
Konan, zapatrzony w ostatnie gasnące promienie słońca i mieniące się, niby perła, niebo, siedział zazwyczaj nieruchomy, cały przejęty uroczystością chwili pożegnania ziemi z płonącą gwiazdą, odczuwał wielkie znużenie drzew, wody, obłoków i zwierząt, oczekujących świeżego powiewu nocnego wiatru i spoczynku w miękkich zwojach czarnego płaszcza nocy. Murzyn siedział, podobny do odlanego ze spiżu posągu, wstrzymując oddech, zapatrzony, zasłuchany w cichą melodję zbliżającego się zmierzchu, szeptał nieznane modlitwy, niby do swoich domowych fetyszów, lecz bezwiednie zanosząc modły do potężniejszych bogów, bo do nich rzewnym głosem wołała przejęta zachwytem dusza czarnego człowieka.
— O Ziemio, matko nasza! O Słońce, życie i śmierć niosące! O Księżycu, małżonku Ziemi! O Niebo, siedzibo nieznanej potęgi!
Konan kochał wszystkie swoje bogi i na ich cześć nosił na piersiach pęk amuletów — końce rogów antylop i baranów, obszyte czerwoną skórą i zaopatrzone w ma-