Strona:F. A. Ossendowski - Niewolnicy słońca 02.djvu/245

Ta strona została przepisana.

Na sawannie był to człowiek o zdrowych mięśniach i zdrowej duszy.
W dobrze, z elegancją urządzonych domach kolonjalnych Burger bladł, marszczył usta, jakąś mglistą zasłonę narzucał na wesołe oczy i zaczynał mówić sztucznie podnieconym głosem.
Nie wiem, skąd to pochodziło...
Może meble, dywany, obrazy i zastawa stołu przypominały mu coś, co go trapiło i budziło smutne myśli?
Może stojące na szafkach i półkach portrety nasuwały mu myśl o rysach innych, dalekich a drogich mu istot?
Może dusza w nim miotać się zaczynała?
Może ból dotkliwy ściskał serce?
Może paliły mu mózg niedoścignione cele, zburzone ideały, zawiedzione nadzieje?
Nie pytałem o to Burgera, bo podczas łowów wszystko, co dotyczy życia mieszkańców rojnych miast, pozostaje za nami, przegrodzone wysokim murem.
Dwa światy — odrębne, nieraz nawet wrogie...
Pocóż więc przyśpieszać powrót od bujnej rzeczywistości, pełnej światła, ruchu i wolności, do krainy ułudy i zdrady, z bezczelną śmiałością mianującej się „życiem cywilizowanych ras“?!
Dobrze nam było ze sobą bez wyznań, wynurzeń i wspomnień!
W towarzystwie Burgera i Konana polowałem na dzikie bawoły.[1] W Afryce Zachodniej nie spotyka się właściwego czarnego bawołu (Bos Caffer), lecz tylko dwie jego odmiany: bawołu ciemno-szarego i brunatnzgo. Jak twierdzą miejscowi myśliwi, mięszańców tych dwuch gatunków nigdy nie zauważono. Zresztą ciemno-szare bawoły nie pasą się nigdy ze swymi brunatnymi kuzynami.

Spotykałem obydwie odmiany tych dzikich byków. Żyją one stadami, liczącemi nieraz po 50—60 głów i złożonemi z krów, cieląt i dwóch lub trzech byków;

  1. Bubalus pumilus.