Strona:F. A. Ossendowski - Niewolnicy słońca 02.djvu/246

Ta strona została przepisana.

najstarszy z nich prowadzi stado, w dzień — na paszę, na sawannę, w nocy — na nocleg do nadbrzeżnych lasów.
Zdarzyło mi się spotykać błotniste brzegi rzek i potoków, wydeptane przez dzikie bawoły tak, jak to czynią nasze stada domowego bydła. Na miękkiej ziemi, stratowanej i pokrytej setkami śladów, spostrzegałem nieraz głębokie doły. Były to miejsca, gdzie bawoły, w nieustającej walce z pasożytami i bąkami, kładą się i zanurzają w błoto.
Przy tych wodopojach trudno zastrzelić bawołu. Zwierzęta wiedzą, że tu właśnie czai się niebezpieczeństwo, gdyż w chaszczach czatują na nie lwy, lamparty i gepardy, a czasem — całe stada hien. Zbliżają się więc ostrożnie, wysyłając naprzód patrole, badające okolicę. Po napiciu się wody stado wielkim pędem mknie na sawannę, na miejsca odkryte, gdzie łatwo dojrzeć wroga zdaleka. Tu czują się bezpieczne, ale tu właśnie odnajduje ich ślad tropiciel i przyprowadza myśliwego.
Stado, żerując, nie pozostaje jednak na jednem miejscu. Posuwa się ciągle naprzód dość szybkim krokiem, strzygąc uszami i bijąc się ogonami po bokach.
Nerwowemi ruchami zrywają bawoły trawę i odgryzają liście lub młode gałązki krzaków. Ten ciągły ruch pozwala zwierzętom odrazu zerwać się do biegu w razie grożącego niebezpieczeństwa.
Białe czaple fruwają dokoła, wpadają do wysokiej trawy, siadają na wierzchołkach drzew i na grzbietach zwierząt, wyławiając pasożyty.
Oglądając skórę bawołu, mógłby entomolog zgromadzić poważne zbiory przeróżnych owadów i innych zwierzątek. Napęczniałe od wyssanej krwi moskity siedzą bez ruchu. Ogromne „bawole muchy“, wpijając swe żądła w szalejącą z bólu ofiarę, przechodzą powoli z miejsca na miejsce; czerwone i żółte w czarne centki kleszcze, duże i twarde, jak kraby, szukają nieowłosionych części ciała i, znalazłszy je na brzuchu i za uszami,