Strona:F. A. Ossendowski - Niewolnicy słońca 02.djvu/256

Ta strona została przepisana.

Pierwotni mieszkańcy czarnego lądu znikają coraz bardziej, rozpływając się w morzu przybyszów różnych barw, więc mało zostało szczepów, przechowujących w swoich żyłach czystą krew dawnych „Synów Ziemi“.
Do takich należą obok gwinejskich Jola i Baga — Guro z Wybrzeża Kości Słoniowej.
W mroku wieków ukrył się czas, gdy ci mali, odważni i niezmordowani ludzie zamieszkiwali Afrykę aż po Niger, a może i dalej — na północy, na skraju algierskiego Tellu.
Atlanci, przybysze azjatyccy, wychodźcy z Egiptu, Berberowie raz po raz zadawali im ciosy, więc szczepy „Synów Ziemi“ cofały się i cofały w głąb kontynentu, opuszczając swoje siedziby, groby przodków i niepogrzebane ciała braci, poległych w potyczkach.
Nieraz jednak się zdarzało, że ci mali wojownicy rozpędzali oddziały najeźdźców na cztery wiatry, zaścielając ich trupami pole bitwy i biorąc jeńców.
Z jaką nienawiścią rzucali się ci ścigani ludzie na trupy, szarpali je, znieważali i w porywie zemsty za przekleństwo tułaczki za utraconą ziemię, za odbierane im prawo do życia, zębami przegryzali gardziele rannych, pili ich krew, wyrywali serca i wątroby i rąbali trupy zabitych wrogów na kawałki.
Jeńców oddawali zwycięskim wodzom, lecz ci nie mogli ich utrzymać przy życiu; nie pozwalały na to ciężkie warunki tułaczki, szybkiej ucieczki przed nieprzyjacielem i ciągłe walki.
Wodzowie dzielili swoich jeńców pomiędzy tych, którzy się odznaczyli niezwykłem męstwem. Ci zaś zabijali podarowanych im wrogów, czyniąc to gdzieś na szczycie pagórka, skąd wyraźniej i dalej widzieć mogli północ, krainę swoich zburzonych siedzib i mogił ojców.
Uśmiercając wroga, mówili, zwróciwszy się twarzą w stronę utraconej ojczyzny:
— Za pohańbienie prochów waszych, ojcowie bliscy i dalecy, za wyrwaną nam ziemię, rękoma waszemi