sadzać w chore, sterane ciało silne kości i skórę zdrowych ludzi waszego społeczeństwa, wlewać ich krew do waszych zwiędłych żył.
Czyż dla wypchania brzuchów waszych banków nie składacie ofiar z ciał i krwi waszych biedniejszych braci, pozbawiając ich przytomności i odporności zatrutym zaduchem swych fabryk i kopalń i przeżuwając ich zębami i walcami swych maszyn?
Powiedzcie, czyż nie to samo czynią murzyńscy czarownicy?
Pomyślcie, czy wasze ludożerstwo i wasze krwawe ofiary nie są jeszcze bardziej potworne, niż murzyńskie, bo wy pożeracie nie tylko ciała, lecz nawet z perfidją niezwykłą — dusze ludzkie, zabijając w nich radość życia i chęć istnienia!
Nie! Powinniście czuć nie pogardę, lecz współczucie dla czarnych zjadaczy ludzi.
Musimy dopomóc im i przekonać, że minęły czasy, gdy bogowie mogą łaknąć krwi i że ludzie powinni już nazywać siebie braćmi... Dopiero wtedy wszystkie kamienne ołtarze, zbroczone krwią zwierzęcą i ludzką, wszystkie drewniane fetysze przejdą do muzeów, a biali i czarni ludzie z jednakowym podziwem i wstrętem będą się im przyglądali, niby straszliwym potworom przedpotopowym.
A tymczasem...
Tymczasem Guro, jak i inni murzyni, tu i ówdzie uprawiają ludożerstwo, działając najczęściej pod naciskiem swoich czarowników.
Jeżeli nawet gustują w ludzkiem mięsie, to nie można się temu dziwić, bo podczas nieskończenie długiego okresu swojej tragicznej historji mieli dość czasu, żeby się stać... smakoszami i znawcami tej potrawy.
Zresztą tubylcy bynajmniej się z tem me ukrywają.
Przed laty, gdy jeszcze samochody nie przecinały całej kolonji, jeden z miejscowych urzędników miał
Strona:F. A. Ossendowski - Niewolnicy słońca 02.djvu/261
Ta strona została przepisana.