Patrz! — zawołał Konan. — Przechodził tu niedawno „khotoe“, duży łuskowiec[1]. Powinien być gdzieś blisko.
Szukaliśmy go wśród gałęzi drzew, gdyż zwykle pozostaje tam w dzień, wisząc, uczepiony pazurami, podobny do brunatnej narośli na grubych konarach.
Gdy rozglądaliśmy się po drzewach, zaatakowały nas odbywające swój pochód zastępy mrówek „manjan“. Okrutne małe potwory zdobyły w drodze mrowisko czarnych mrówek, pożarły jakieś małe zwierzęta, bo pozostały po nich bielejące kości, i, spotkawszy nas, skierowały na nas oddziały wojowników. W walce tej straciłem kilka kropel krwi i otrzymałem haniebną porażkę, gdyż musiałem ratować się ucieczką przed tą czarną armją, sunącą przez polanę nieskończenie długą, ruchomą wstęgą.
Burger pokazał mi pozostawione na tyłach tej armji roboty inżynierów-manjan: rozrzucone kupy suchych liści i tunele, wyryte pod niezwalczalnemi przezkodami!
Trochę dalej spotkaliśmy uciekinierów ze zburzonego przez manjan mrowiska. Małe, czarne żyjątka szły w świat, szukając bezpieczniejszej siedziby. Zdążyły porwać coś z domowego dobytku, więc niosły drobne paczki pożywienia, nierozwinięte jeszcze poczwarki i jakieś patyczki.
Ciężko oddycha pierś w mroku dżungli!
Zaduch i skwar, opary nigdy nie wysychających małych bagienek, gnijącej trawy, gałęzi i liści, ostry zapach dużej, białej stonogi i potu bawolego, dochodząca skądś mdła woń kwiatów — odurzają i nużą człowieka.
Żaden powiew świeżego powietrza nie zalatuje tu.
Gryzą moskity i bąki, co chwila spadają na zapuszczającego się tu śmiałka duże kleszcze, mrówki i pająki. Za ubranie i skórę chwytają mocne, jak stalowe liny, kolczaste liany i cienkie pędy krzaków...
Cisza tu panuje cmentarna! Nawet czarne i czerwone małpy przemykają się bez dźwięku wierzchoł-
- ↑ Manis longicaudata.