Strona:F. A. Ossendowski - Niewolnicy słońca 02.djvu/272

Ta strona została przepisana.

tury, słuchalibyśmy tajemniczej mowy sawanny i dżungli, bez słowa śledząc cichy bieg własnych, pogodnych, rzewnych a podniecających myśli...
Nauczono mnie w dzieciństwie marzeniom swoim nadawać żywe kształty, a więc:
— Do widzenia, Burger! Bądź zdrów, Konanie, a bacz, aby niepowołani, bezmyślni strzelcy-zbrodniarze nie wytępili na sawannach pomiędzy Buaflé, Daloa i Sinfra wszystkich słoni, a w Bandama — hipopotamów! Do zobaczenia się, mili, drodzy przyjaciele!