Strona:F. A. Ossendowski - Niewolnicy słońca 02.djvu/276

Ta strona została przepisana.

O mocne soczewki latarni uderzały piersiami i skrzydłami nocne ptaki i nietoperze, niebacznie polujące na wijące się w świetle owady.
Przypominam sobie wieczór w domu komendanta Pernota.
Do pokoju, rzęsiście oświetlonego acetylenowemi lampami, naleciały całemi chmarami ćmy i jakieś duże, do latających termitów podobne owady. Uderzały się o szkła i padały poranione i poparzone, pokrywając stół i posadzkę ruchomą warstwą drgających ciał.
Za niemi zjawiły się gnieżdżące się w pułapie, ogromne pająki i pożerały je; w ślad za temi drapieżnikami przypełzły ohydne ropuchy i jęły skakać na ściany, łapiąc czołgające się, półprzytomne owady. Po chwili nadleciały nietoperze i, szybując w powietrzu na swych miękkich skrzydłach, łapały latające muchy i ćmy. Jeden z nietoperzy, tak drobny, jak duży motyl, dostał się nam do niewoli i razem z innemi zbiorami znajduje się obecnie w Jagiellońskim Uniwersytecie w Krakowie.
Na werandzie czaił się jakiś przedsiębiorczy wąż, polujący na żaby.
Zdaleka, z sawanny, dolatywały basowe stękania lwa i chichot hieny...
Szofer, potwierdzając te wrażenia, opowiedział mi, że niedawno, jadąc w nocy tą drogą, spotkał lwa, a innym razem — starego lamparta. Z trudem zmusił je do zejścia z drogi, trąbiąc przeraźliwie i strasząc gaszeniem i zapalaniem latarni samochodu.
Po godzinie zatrzymaliśmy się, okrążywszy obszerny gazon, przed wspaniałym pałacem, bielejącym na tle ciemnych palm.
Pan Lapalud przyjął nas serdecznie, jak starych przyjaciół. Istotnie, znał nas trochę — żonę z listów państwa Heslingów, mnie — z książek, znajdujących się w bibljotece kolonjalnej.
Spędziliśmy, dzięki przyjaźni p. Lapalud, ostatnie dni w Afryce tak przyjemnie, że stanowiło to harmo-