Strona:F. A. Ossendowski - Niewolnicy słońca 02.djvu/289

Ta strona została przepisana.

Pewien dość inteligentny murzyn, spotkany przed laty w Nowym Yorku, zawsze z pogardą i nienawiścią mówił, że biała rasa przynosi do kolonizowanych krajów... syfilizację.
Bardzo znamiennym wydaje się wypadek, który miał miejsce w Moskwie, na carskim Kremlu, podczas międzynarodowego zjazdu komunistów. Przybyli tam murzyni ze Stanów Zjednoczonych, uważający się za szczyt postępowej inteligencji. Jeden z nich, szczerząc białe zęby, nie znalazł lepszego sposobu zamanifestowania swej pogardy dla współczesnej cywilizacji, zaatakowanej przez Sowjety, jak usiąść na tronie Romanowych i, zadarłszy nogi podług mody pewnych Amerykanów o niewysokiej kulturze, palić papierosa, spoglądając drwiąco na umieszczonego na oparciu tronu dwugłowego orła Paleologów bizantyjskich.
Tak, jak w naśladowanych przez murzyna-komunistę najniekulturalniejszych Amerykanach, soczyście plujących przed siebie i opierających nogi o stół, odzywa się natura nie Linkolnów i Grantów, lecz przodków-pastuchów i handlarzy niewolnikami, tak też w owym murzynie przemówią dusza anarchicznych szczepów, ponurych ludożerców i bezmyślnych błaznów-griotów, zagrała krew wnuka bezprawnego, zbuntowanego niewolnika.
Biali alchemicy cywilizacji porzucili już retortę laboratoryjną, a rozpoczęty w niej proces toczy się obecnie samodzielnie w warunkach tego, lub owego społeczeństwa, zawsze obcego i wrogiego dla homunkulusa.
Nie wiem, kto jest wynalazcą innego znowu nieszczęśliwego pomysłu — stworzenia dziwnej, tragicznej istoty, produktu bezwiednego skrzyżowania się białego zbrodniarza z ciemną, jak noc, czarną kobietą, nie znającą jeszcze miłości.
Są to metysi — aktorzy dramatu, napisanego przez autora — pogardę i wystawionego przez reżysera — nienawiść.