Strona:F. A. Ossendowski - Niewolnicy słońca 02.djvu/38

Ta strona została przepisana.

Zakonnice pracują w miejscowym szpitaliku, uczą w szkole.
W klasztorze Białych Ojców widziałem przełożonego i trzech braci. Wszyscy pochodzą ze starych, dobrych rodzin francuskich i ciężko pracują na obcej, wrogiej ziemi. Nie nawracają murzynów, lecz dopomagają im w walce z naturą, uczą ich swoim przykładem, pociągają za sobą ku dalekiemu tymczasem celowi.
Co przywiodło tu tych ludzi? Jakie burze życiowe, jakie tragiczne przeżycia i ciężkie doświadczenia zmusiły ich do ukrycia zbolałej piersi pod białym habitem, do uśmierzenia namiętnie bijących serc ciężkim, czarnym krzyżem, do utrapienia ciała w ogniu podzwrotnikowego słońca, w zaczajonej ciszy dżungli?
Małe, ciasne cele mnichów mogłyby opowiedzieć, co widziały i słyszały w swych murach, gdy noc zapadnie a cisza zajrzy do każdego zakątka bezdennemi oczami wielkiej tęsknoty. Czułem wyraźnie, dotkliwie, że westchnienia, niby duże ćmy, szeleściły tu nieraz pod ciemnym pułapem; gorzkie łzy niezagasłych a już czczych wspomnień padały i wsiąkały w ubitą glinę podłogi; jakieś szepty gorące, rozpkczliwe, wbijały się, niby ostrza zatrutych strzał, w ściany cel Białych Ojców.
Wiem, że są pracowici, oddani swojej misji, gotowi na wszystko, lecz wiem też, że tylko prawdziwa męka, ból duszy lub rany serca mogły rzucić tych białych mnichów na skwar, samotność i ciężkie istnienie tu, w Sudanie, gdzie wszystko jest obce, wrogie i gdzie praca ich, niby okręt, zbłąkany na oceanie, nigdy nie widzi migających w oddali ogni latarni morskiej...
Konna wyprawa moja obejmowała obszary, położone na północ od Kita. Droga, przecięta w brussie, prowadziła ku brzegom rzeki Baulé. Nie dochodziła jednak do niej, urywała się koło wioski Sandianbugu; dalej mieliśmy już przed sobą jedynie ścieżkę, ciągnącą się do Baule. Na przeciwległym brzegu rzeki panowała