lekkim krokiem nie sprawiając najmniejszego szmeru, nie zawadzając o trawę i gałęzie krzaków, nie czepiając się kolców lian, bo one ślizgały się po przetłuszczonem od potu ubraniu murzyna.
Nagle Buru-So stanął, jak wryty, i wbił jarzące się oczy w ziemię. Po chwili, ledwie dostrzegalnie odwracając głowę, zaczął węszyć i, uczyniwszy znak ręką, opuścił mnie. Widziałem, jak się ślizgał śród krzaków i wysokiej trawy, aż znikł mi z oczu. Wkrótce ujrzałem go znowu. Wchodził właśnie na prawie nagi, kamienisty pagórek, a jednocześnie z drugiej strony wyszła pręgowana antylopa.
Buru-So znieruchomiał. Antylopa podniosła głowę i uważnie przyglądała się człowiekowi. Widocznie uważała go za pień martwego drzewa, gdyż postąpiła kilka kroków w jego stronę, a po chwili, spokojnie skubiąc trawę, zanurzyła się w chaszczach.
Prowadzeni przez naszych myśliwych, mijaliśmy wioski murzyńskie, z pokojową, potulną i gościnną ludnością, pola bawełny, prosa i arachidów, wyschłe łożyska potoków, wpadających do Baulé.
Na noclegach, gdy siadywaliśmy przy kolacji, przyrządzonej przez doskonałego kucharza-murzyna, towarzyszącego p. Bouysowi, mieszkańcy wiosek otaczali nas tłumnie. Zawsze się tak zdarzało, że jakiś starszy tubylec, usiadłszy przed naszym stołem i gryząc podarowany mu kawałek cukru, zaczynał opowiadać gadkę ludową.
Zapisałem kilka z nich, lecz jedna szczególnie zwróciła na siebie moją uwagę, gdyż jest w niej pewien interesujący podkład psychologiczny, a zabarwienie ma dramatyczne.
— „Powiedział stary Farana-Duso do córki: — zaczął swoją opowieść sędziwy wójt wioski — Jesteś dorosła, musisz znaleźć sobie męża bogatego, aby był podporą dla całej naszej rodziny, gdyż nędza gnębi nas. Powinien on być silnym, aby obronić nas przed zwierzem, wrogiem i przed głodem w chacie.
Strona:F. A. Ossendowski - Niewolnicy słońca 02.djvu/40
Ta strona została przepisana.