Strona:F. A. Ossendowski - Niewolnicy słońca 02.djvu/44

Ta strona została przepisana.

Codziennie zapuszczaliśmy się z naszymi tropicielami do dżungli.
Księga dżungli leżała tu otwarta przed naszemi oczami. Karty jej były zapisane wprost dziwnemi hieroglifami, a odwracały się same, zawsze nowe dziwy odkrywając przed naszym zdumionym i zachwyconym wzrokiem.
Na pagórkach, przysypanych drobnemi kamykami, znalazł Buru-So kilka rudych włosków, a trochę dalej głęboką bliznę na wystającym z ziemi korzeniu. Uśmiechnął się zagadkowo i jął opowiadać, że na tem miejscu zanocowało od wczoraj stadko małych antylop, a że znalazło śród kamieni trochę trawy, postanowiło spędzić tu cały dzień. Jeszcze dziś w południe antylopy pasły się na pagórku, aż nagle zaczęły uciekać, skacząc w popłochu przez kamienie i krzaki, pozostawiając na ziemi te długie rysy — ślady ślizgających się kopytek.
Co je spłoszyło?
Skradał się do nich drapieżnik i, zawadziwszy pazurem o korzeń drzewa, narobił niepotrzebnego hałasu, płosząc zdobycz. Była to cyweta, straszliwy wróg antylop. Na kamienistym gruncie nie znaleźliśmy odbić jej łap, lecz dalej w dżungli, na miękkiej glebie ujrzeliśmy je. Ścigała długo rącze antylopy w jednem miejscu przycisnęła je do samej rzeki, lecz wywinęły się jej i w szalonym pędzie, wyrywając sobie sierć na ostrych kolcach, pomknęły, pozostawiając napastnika za sobą.
Widzieliśmy ślady wszystkich czeterch łap cywewty, gdy się zatrzymała, węszyła i nadsłuchiwała. Zrozumiawszy, że spłoszone antylopy nie dadzą się już prędko podejść, zapolowała na inną zwierzynę. Wpadła na odpoczywające w cieniu krzaku dzikie perliczki i porwała jedną. Kupka piór i kilka kropel zczerniałej krwi wymownie świadczyły o dramacie ptaka i triumfie drapieżnika.