Niedaleko od rzeki spostrzegłem dwa równoległe, głęboko wybite w ziemi rowy. Ciągnęły się długo, aż znikły na twardej ziemi. Te rowy wydeptały potężne nogi hipopotamów, udających się na żer do dżungli. Przez nikogo tu nie płoszone, szły daleko do brussy, odchodząc od brzegu o kilka kilometrów. Oglądałem miejsce, gdzie się pasły. Olbrzymy splądrowały dżunglę na znacznej przestrzeni, pożerając trawę i młode krzaczki, a zagiętemi kłami wyrywając z ziemi korzenie drzew. Na chropawej korze „kapoków“ pozostawiły hipopotami ślady, gdy się czochrały i ocierały o pnie swoją grubą skórą, ciętą dotkliwie przez bąki i kleszcze.
Można tu było zapolować na te potwory wodne, zaczaiwszy się na brzegu lub zrobiwszy zasadzkę w dżungli, a jednak nie uczyniliśmy tego.
Hipopotam stanów bowiem totem murzynów Bambara, a szczególnie, zdaje się, jest spokrewniony z przebiegłym Faramusa-Keita. Ze swemi „mali“[1] wyprowadził nas w pole ten murzyn — niecnota!
Gdy czyniłem mu za to gorzkie wyrzuty, z filozoficznym spokojem odpowiedział mi przysłowiem w języku Bambara:
— Be i da — yoro ntumu don uo![2]
Na piaszczystych miejscach dżungli kuropatwy, dropie, kurki skalne i inne dzikie kury pozostawiły po sobie liczne ślady — wygrzebane w ziemi dołki, zgubione pióra i porozrzucaną łuskę ziarn.
Przez chaszcze przemykały się, niby olbrzymie widma, duże antylopy-bawolce (Bubalis major), majaczając pomiędzy ruszającemi się wierzchołkami traw i krzaków dziwacznie wygiętemi rogami i niezgrabnie wyrzucanemi dogóry ciężkiemi kadłubami. Pozostawały po nich głębokie, okrągłe ślady, podobne do odbić kopyt mułów.