Strona:F. A. Ossendowski - Niewolnicy słońca 02.djvu/48

Ta strona została przepisana.

Mniejsze antylopy-pręgowane, „sing sin“ i „son“, niby w muzealnej księdze autografów zapisywały na piasku swoje imię, z taką łatwością odczytywane przez tropiciela-murzyna.
Opowiadał mi, jak one szły, co robiły, dokąd dążyły i o czem myślały...
Żyrafa przywędrowała tu w roku ubiegłym z bardziej północnych obwodów, gdy ziemia była jeszcze wilgotna po ulewach, i pozostawiła po sobie wężowe linje śladów, już zaczynających się zacierać. W innem miejscu przechodziły dzikie bawoły, znacząc kopytami swój szlak i wskazując na swoje rozmiary wysokością gałęzi z odgryzionemi niedawno młodemi pędami.
Drapieżne koty, wbijając w ziemię ostre, zakrzywione pazury, zapisały w księdze dżungli dzień i godzinę swego pobytu, swoje zamiary i swój odwrót do nieznanych nikomu kryjówek...
Myśliwy, słuchając opowieści, odczytywanej z tajemniczej księgi natury, mimowoli odczuwa gwałtowne bicie serca i dreszcz, przebiegający mu po grzbiecie.
Gdy padnie strzał z jego karabinu i gdy tropiciel dobija ugodzone zwierzę, jakiś smutek ogarnia duszę. Rodzi się myśl, że kula przerwała w tej chwili nić życia genjalnego autora, przyjmującego udział w tworzeniu wielkiej, porywającej księgi dżungli.
Przejdą całe miesiące, a nieznany czarny myśliwy zatrzyma się na tem miejscu, ujrzawszy ślad dużej antylopy, i będzie mruczał do samego siebie:
— Szła ku wodzie... Stanęła i zaczęła nadsłuchiwać, czujna i wyprężona, bo oto widzę, że przednie kopyta głęboko wryły się w ziemię... Nagle zawróciła i uczyniła skok... Tak! tak! Nie widzę śladu przednich nóg, lecz tylne kopyta przecięły ostrym końcem powierzchnię ziemi... Upadła, łamiąc dwie gałęzie krzaku... Krew?... tak!... Jeszcze nie uspokoiły się zwabione jej zapachem czerwone mrówki i granatowe, błyszczące żuki... Co się tu stało?