na grubej, ze sznurów splecionej podeszwie. Idę cicho, starając się ominąć gałęzie drzew i zwisające liany. Na sto metrów przede mną strzela snop promieni lampy i w ich białem świetle wyrastają prawie białe i mgliste, niby widma, drzewa, kamienie i ściana trzcin.
Gdy opuszczam głowę, aby spojrzeć pod nogi, natychmiast zaczynają płonąć na ziemi rozrzucone wszędzie szmaragdy. Zielone ogniki zapalają się i gasną, migając w trawie i śród kamieni. Schylam się niżej i widzę, że są to tajemnicze, nieruchome oczy olbrzymich pająków, czatujących na zdobycz.
Ponad trawą często migają czerwone błędne ogniki. To świecą się oczy uciekających antylop; nie strzelam do nich, więc widzę, jak, odbiegłszy, stają i patrzą na nieznane zjawisko świetlne, idące przez brussę.
Nagle błysnęły na wypalonej polanie pojedyncze punkciki czerwone. To zające jednem okiem zezują w moją stronę lub siedzący do mnie bokiem ptak obudził się i podniósł senną powiekę.
Dalej... Dalej!...
Gdzieś na zakręcie zwierzęcej ścieżki zamigotały czyjeś źrenice fosforycznym ogniem zielonym. Nie wypuszczam ich z oświetlonego pola promieni i idą ku tym oczom, nie wiedząc, do kogo należą. Widzę tylko dwoje ślepi groźnych, płomiennych, a zdumionych.
Zdaje się, że można już strzelać. Bucha strzał, biegnę i widzę, że drapieżna genetta o długim, pręgowatym ogonie stara się ostatnim wysiłkiem zaszyć w chaszcze. Nieraz po strzale zamiast strasznej dla kur i perliczek genetty lub cywety, ujrzeć można na ścieżce wijącego się w agonji lamparta.
Błąkając się po dżungli sudańskiej, zdobyłem kilka ciekawych okazów małego zwierzątka, podobnego do wiewiórki, o olbrzymich oczach, płonących, jak latarnie, w świetle lampy myśliwskiej. Francuzi nazywają to zwierzątko „pantona“, a należy ono, zdaje
Strona:F. A. Ossendowski - Niewolnicy słońca 02.djvu/53
Ta strona została przepisana.