Trwało to jednak niedługo, bo pewnego dnia młodzieniec zaczął się zamyślać.
— Co cię dręczy? — zapytała matka.
— „Z pod każdej strzechy wychodzi dym!“ — odpowiedział Sendiuba, jak zwykle, starem przysłowiem, chcąc niem wyrazić, że każdy ma swoje troski.
— Powiedz! Chętnie ci dopomożemy! — zawołała rodzina.
Młodzieniec spojrzał na wszystkich smutnemi oczami i, podnosząc ramiona, rzekł:
— Przypomnę wam dawne przysłowie: „Próżno namawiać trędowatego na kupno pierścienia!“ On nie posiada już palców, więc nie kupi pierścienia, wy nie posiadacie zaufania do mnie, więc nie zrozumiecie mnie. Pocóż mam bez skutku tracić słowa?!
— Co chcesz uczynić? — spytał ojciec.
— Zamierzam wymienić naszych młodych, silnych niewolników na jednego trupa... — mruknął Sendiuba.
Rodzina wpadła w rozpacz i gniew, lecz młodzieniec, nic już nie mówiąc, zwołał niewolników i razem z nimi opuścił wieś.
W sąsiednim kraju nagle umarł król. Dowiedziawszy się o tem, Sendiuba przyszedł do synów zmarłego i rzekł do nich:
— Niepotrzebny wam jest trup ojca. Oddajcie mi go za siedmiu niewolników!
Chciwi synowie zgodzili się, a gdy w obecności starców i marabutów umowę zatwierdzono, Sendiuba wziął trupa, kazał go włóczyć w kurzu i błocie ulicznym i smagać biczem.
Cała ludność, widząc to, wzburzyła się i zamierzała zabić śmiałka, poniewierającego zwłoki króla.
Gdy tłum otoczył młodzieńca, ten rzekł:
— Poważam zwłoki zmarłego władcy, lecz chciałem pokazać wam, jacy są ci, którzy zajmą jego tron. Żądajcie, aby wykupili zwłoki, a ja ukarzę złych synów!
Tłum skierował się w stronę posiadłości królewskich.
Strona:F. A. Ossendowski - Niewolnicy słońca 02.djvu/58
Ta strona została przepisana.