Strona:F. A. Ossendowski - Niewolnicy słońca 02.djvu/65

Ta strona została przepisana.

Są to trzy ociosane kamienie, jakie w nieograniczonej wprost ilości spotykałem w Minusińskich stepach południowej Syberji — krainie dolmenów i przedhistorycznych cmentarzysk.
Tu, nad Nigrem, podobno niegdyś jeden z królów Kaarta podczas wojny z sąsiadami wbił swój oszczep i oznajmił, że dalej cofać się nie będzie.
Mnie się jednak zdaje, że te kamienie są zwykłym ołtarzem fetyszystów, uznających istnienie niebiańskiej trójcy: Ammo, wszechmogącego władcy świata, Tenga — ziemi rodzącej i ich syna Meleka — potężnego burzyciela.
Siady ognia wokoło kamieni potwierdziły moją myśl, że był to ołtarz trójcy, niezawodnie azjatyckiego lub egipskiego[1] pochodzenia. Ammo — bardzo przypomina Ammon-Ra, czczonego w Tebach, a Melek — Molocha z imienia i ze swoich niszczycielskich, pełnych okrucieństwa cech.
W Kulikoro, do którego dochodzi kolej z Bamako, przeprawiliśmy się promem na przeciwległy brzeg Nigru, obfitującego tu w ryby, krokodyle i lamantyny.
Ryby małe i duże, ciągle pluskające się dokoła promu, widzieliśmy istotnie, co do krokodyli zaś i lamantynów, to — tylko słyszeliśmy od rybaków.
Na ich więc sumieniu pozostawiam te potwory wodne.

Droga przecina dżunglę, wyschłą i żółtą, jak wszędzie, miejscami wytrzebioną już częściowo przez pożary. Drobne antylopy, perliczki, dropie i kuropatwy, czasem kalao lub ukoronowane żórawie zmykają, słysząc turkot naszego ciężarowego samochodu, mknącego w tumanie kurzu tuż za nami. Zwiedzamy w drodze doświadczalne plantacje bawełny w Nienébalé i Barueli, o których już wspominałem, mówiąc o programie Garda; wieczorem przyjeżdżamy do Segu, dużej osady, położonej tuż nad Nigrem, z rezydencją administratora prowincji.

  1. Horus, Oziris i Izyda.