Strona:F. A. Ossendowski - Niewolnicy słońca 02.djvu/71

Ta strona została przepisana.

— Rozumiesz? — powtórzył kapitan, zaglądając w wystraszone źrenice szpiega.
— Już... już!... — odparł szeptem tubylec i wyślizgnął się z biura.
Kapitan natychmiast kazał osiodłać konia i długo jeździł po dżungli, otaczającej zburzone mury Sikasso. Niedaleko od skał Missiri-Koro bystre oczy kapitana Sabatiera dojrzały ślady wielbłądów.
Kapitan przybył do Sudan z pułku, kwaterującego w Algerji, na pograniczu Sahary, więc odrazu poznał nietylko ślady, lecz nawet gatunek wielbłądów. Były to lekkie, bystronogie wierzchowce „mehari“.
— Aha! — mruknął Sabatier. — Twaregowie udali się w stronę Missiri-Koro...
Kapitan nie pojechał tam jednak, bo wiedział, że spotkanie tłumu sfanatyzowanyoh tubylców groziło mu niechybną śmiercią.
Nazajutrz, skoro świt zajrzał do zajmowanej przez kapitana chaty, wszedł ordynans i oznajmił, że murzyn przybył i prosi o posłuchanie.
Po chwili szpieg stanął przed kapitanem i, oglądając się trwożnie, jął meldować wylękłym szeptem, że o wszystkiem się dowiedział.
— Twaregowie są w Missiri-Koro — rzekł Sabatier.
— Naczelnik już wie?! — wykrzyknął murzyn, zdumiony i jeszcze bardziej wystraszony.
— Wiem wszystko — powiedział kapitan — więc bacz, abyś mówił tylko prawdę, bo inaczej...
Oficer oczami wskazał leżący na biurku rewolwer.
Murzyn usiadł na podłodze i, mrużąc oczy, odpowiedział:
— Twaregowie rozbili obóz śród skał Missiri-Koro... Z nimi przybył poważany w Sahelu święty i uczony marabut z dwiema córkami... Do nich przychodzą tłumy tubylców, wyznających naukę Proroka... Marabut woła ich na świętą wojnę przeciwko białym...