spadnie na ziemię. Niech Allah ma nas w swej opiece!
W godzinę później w gęstej dżungli, zdala od drogi płonęło ognisko, przy którem w dużym kotle gotowała się strawa. Sześciu ludzi oświetlały czerwone, migotliwe płomienie. Było tam czterech mężczyzn i dwie piękne, młode kobiety.
Cicho gwarząc, oczekiwali, aż się rozgotują białe ziarna prosa, okraszonego kawałkami suszonego mięsa.
Kapitan z podziwem i zachwytem przyglądał się kobietom. Były piękne, wiotkie i powabne — to dojrzał odrazu; spostrzegł też, że na ich śniadych, ściągłych twarzach o ognistych oczach płonął chwilami gorący, namiętny rumieniec; wyczuwał, że pod czarnym burnusem drżały twarde, żądne piersi, do dzikich róż podobne. To niepokoiło kapitana i drażniło, lecz uczucie to znikło wobec zdumienia, które go nie opuszczało ani na chwilę. Dziewczęta były tak podobne do siebie, jak dwie krople wody.
Wiedział już, że jednej było na imię Amar, drugiej — Temir, lecz, gdy obie poszły po wodę, a powróciła tylko jedna, kapitan nie mógł odpowiedzieć sobie na pytanie: czy była to Amar, czy Temir?
Tak trwało przez kilka dni, aż nareszcie Sabatier rzekł:
— Jesteście podobne do siebie, jak dwie orlice, gdy lecą pod obłokami...
— Wspólna matka urodziła nas o jednej godzinie! — odparły ze śmiechem.
— Nikt nie potrafi was odróżnić! — zawołał kapitan.
Dziewczęta umilkły, a później jedna z nich szepnęła:
— Powiedziałeś, że jesteśmy, jak orlice pod obłokami... Żeby nas odróżnić, trzeba razem z nami wzbić się pod obłoki...
— Zajrzeć każdej zbliska do oczu i do serca! — dodała druga.
— Jabym chciał tam zajrzeć! — wybuchnął kapitan.
— Nie wolno... tobie czynić tego nie wolno! — zawołały przerażone.
— Dlaczego? — zdziwił się Sabatier.
Strona:F. A. Ossendowski - Niewolnicy słońca 02.djvu/76
Ta strona została przepisana.