Strona:F. A. Ossendowski - Niewolnicy słońca 02.djvu/83

Ta strona została przepisana.

Miał on na głowie czapkę, raczej hełm, zrobiony z małego „kalebasa“, ozdobionego muszlami „kori“; na szyi i piersi pęk amuletów, w ręku magiczne przedmioty, używane w jego praktyce, wachlarz i miotełkę z włosów i traw, a także wycięty z korzenia drzewa mały stołeczek.
Narazie chciał umknąć do brussy, lecz samochód dogonił go i zatrzymał się obok.
Czarownik niczem, oprócz stroju, nie odróżniał się od zwykłych murzynów. Jednak zwracały na siebie uwagę jego ogromne, pełne ognia i jakiegoś rozmarzenia oczy, usta, nawykłe do głośnej mowy i rozkazywania, i niespracowane dłonie o długich, drżących palcach.
Mrucząc zaklęcia i zlekka wymachując magiczną miotełką, czarownik badawczo patrzył na mnie, podczas gdy operator filmował go i fotografował.
Potężny był to czarodziej, bo, gdy wyciągnął rękę po mój papieros, oddałem mu ostatni, jaki posiadałem przy sobie, skazując siebie na mękę w ciągu kilku godzin...
Nasi szoferzy z wielkim szacunkiem spoglądali na czarownika i w jego obecności nie śmieli „pary z ust puścić“, chociaż, co prawda, przy wściekłym upale w + 56° C nie było to też rzeczą arcy-łatwą.
Tak się odbyło nasze wkroczenie w granice Wysokiej Wolty.
Kolonja ta niedawno jeszcze stanowiła południową część Sudanu, lecz przed kilku laty została wydzielona w osobne terytorjum. Nowej kolonji nadano nazwę rzeki Wolta, mającej tu swoje trzy źródła Białe, Czerwone i Czarne, łączące się wkońcu i wpadające po przejściu angielskiego Złotego Wybrzeża do zatoki Gwinejskiej.
Wysoka Wolta jest najmłodszą z kolonij francuskich i, jako najmłodsza, ma dużo porywu, ale tymczasem natrafia w swojem życiu samodzielnem na poważne przeszkody.