Strona:F. A. Ossendowski - Niewolnicy słońca 02.djvu/93

Ta strona została przepisana.

władze francuskie starają się nie mieszać do wewnętrznego życia tubylczego, ujętego w ramy prawa obyczajowego.
Jednak wieść o tem, że jedzie gubernator, miała swoje następstwa.
W jednej z wiosek, niedaleko za Bobo-Diulasso, przybiegła do mnie kobieta i prosiła o obronę przed czarownikiem. Sprawa ta była jednak zbyt skomplikowana i nawet kori nic tu pomóc nie mogły.
Kobiecie tej zmarł 15-letni syn. Murzyni są przekonani, że śmierć w młodym wieku zawsze jest nienaturalną, spowodowaną tem, że czarownik lub duch pożarł duszę człowieka. Tak też było i w tym wypadku.
— Dwóch młodzieńców nosiło ciało mego zmarłego syna po całej wsi, aby nieboszczyk „powiedział“, kto mu zabrał duszę. Na razie wskazał on na potok, przepływający za wsią. Złożyliśmy tedy ofiary duchowi potoku, gdyż widocznie ktoś z rodziny musiał go rozgniewać. W nocy jednak ujrzałam we śnie człowieka, gryzącego i szarpiącego pierś mego syna. Kazałem wtedy powtórnie nosić go po wsi, aż wskazał, nagle się wyprężywszy, na przechodzącego Kalefa. Starcy uznali go za złego czarownika i skazali na wygnanie. Kalefa opuścił wieś, lecz powrócił w postaci psa, który co wieczór przychodzi do naszej zagrody i wyje przez całą noc. Proszę, aby twoi ludzie zastrzelili tego psa-czarownika, gdyż inaczej ciągle będę w strachu, że wyrwie on duszę jeszcze komuś z naszej rodziny...
Nie będę przecież strzelał do cudzych psów, więc nic nie mogłem zrobić dla biednej kobiety. Poradziłem jej, aby się modliła do Boga, prosząc Go o pomoc.
— Do którego z bogów? — spytała. — Do boga Ziemi, dżungli, świętego drzewa lub potoku?
Znowu byłem w kłopocie, więc, milcząc, wskazałem na niebo. Kobieta spojrzała na mnie zdumionym i wylęknionym wzrokiem, a w nim przeczytałem rozpaczliwy krzyk: