Strona:F. A. Ossendowski - Niewolnicy słońca 02.djvu/96

Ta strona została przepisana.

Gdy zdarzyło mi się w kilka tygodni później odwiedzić znowu p. Hucharda, spotkanie z nim sprawiło mi prawdziwą przyjemność.
Opuściwszy Boromo, mieliśmy przed sobą 180 klm drogi do stolicy Wysokiej Wolty, dużego miasta Uagadugu. Droga biegnie wciąż przez żółtą, spaloną brussę, ze strzelającemi ku blademu niebu nagiemi baobabami, drzewami kapokowemi, mimozami i zielonemi karité.
Słońce praży tak straszliwie, że rozpalonych skórzanych poduszek naszego wozu nie można się dotknąć.
Moi pomocnicy co chwila wyskakują z samochodu i strzelają do antylop, obezwładnionych upałem i drzemiących w cieniu drzew, do dużych kalao i szarych czapel o szeroko otwartych z gorąca dziobach. Okolice — zaludnione, bo wszędzie widzimy pola bawełny, prosa i kukurydzy, obok — wsie, otoczone gęsto zabudowanemi śpichrzami; tubylcy, oblewając się potem, kroczą leniwie ścieżkami, niosąc kosze, pełne białej, jak śnieg, waty bawełnianej; często spotykamy w drodze murzynów, ciągnących dwukołowe, europejskie wózki, naładowane bawełną, którą wiozą do składów w Boromo lub Uagadugu.
O godzinie 2-ej przyjeżdżamy do stolicy. Olbrzymie, rozrzucone na dużej przestrzeni Uagadugu sprawia dziwne wrażenie. Długo nie mogłem zrozumieć, jakie budzi ono we mnie wspomnienie? Nareszcie określiłem je.
Zdawało mi się, że jestem w jakimś odgrzebanym z piasków grodzie asyryjskim lub babilońskim. Domy, jednostajne, o prostolinijnej, ciężkiej architekturze, o płaskich dachach, martwe w swej szarej barwie, stały przy zadziwiająco szerokich ulicach, gdzie jeszcze nic zdołały wyrosnąć świeżo zasadzone drzewka przyszłych bulwarów. Każda z tych arteryj miasta będzie z czasem podzielona na dwie równoległe ulice szeregiem nowych domów.
Gdy uprzytomniłem sobie zewnętrzny wygląd Uagadugu, mimowoli oczekiwałem zjawienia się tłumu do-