skórkami soboli, wiewiórek i kun, które doszczętnie wyłapali wprawni Sybiracy, Burjaci zaś wytropili kilka lisów i w sidła napędzili sporo gronostajów.
Gdy do brzegu pozostawało nie więcej jak kilometr i już przez mroźną mgłę wyraźnie występowały domki wsi, Kowal odebrał od towarzysza ciężki worek i rzekł:
— Teraz biegnij do domu i czekaj na mnie, Buszak! Za parę dni powrócę i nie sam...
Burjat swoim zwyczajem upadł przed „burchanem“ na kolana i głową jął bić w śnieg.
— Sajn! — Sajn, burchan! — bełkotał przez łzy i później długo, jak wierny pies patrzał w ślad za odchodzącym, aż póki ten nie zniknął za zakrętem drogi śród przybrzeżnych skał.
Wtedy dopiero podniósł się i szybkim krokiem podążył do domu, nucąc swoim gardlanym głosem jakąś ponurą i monotonną pieśń, przy dźwiękach której Azjaci krwią i płomieniem zalewali niegdyś obce ziemie, a później umierali w cichości i pokorze ducha i snuli swe skromne, proste jak ich stepy i nagie góry marzenia koczowników.
We wsi spotkano Kowala serdecznie i radośnie. Odrazu znalazło się sporo chorych na różne dolegliwości. Zaczął więc natychmiast