Mówiąc to, Radkiewicz podszedł do samego brzegu, gdzie w dole z pluskiem fal pędziła wezbrana rzeka, i wskazując na wynurzające się z ciemności białe smugi piany, zaczął mówić gorąco, namiętnie:
— To — Jenisej. Obaj wiemy, że płynie na północ, aż ginie w Lodowatym oceanie... Ocean — to już wolność, to już prosta droga do Polski... Postanowiłem wyjechać do Jenisejska, skąd bliżej do morza i gdzie jest więcej rybaków, może się znajdzie towarzysz... chyba... chyba, że i wy, Lisowski, też...
Lisowskiemu fala gorącej krwi uderzyła do głowy. Drżał cały i schwycił przyjaciela za rękę.
— Bohdanie, jabym razem z wami, bez wahania... ale żona, dzieci... co z nimi będzie?... Przecież zamęczą je za mnie, pogonią etapami przez śniegi, przez więzienia... Zemrą...
Radkiewicz głęboko westchnął i szepnął:
— Zostańcie z nimi... Pan Bóg by nas może za ich udrękę pokarał... Zostańcie, Ludwiku...
Lisowski cicho płakał i urywanym głosem mówił:
— Pierwszy raz się rozstajemy... Tyle niedoli razem przeżyliśmy... A teraz, może być, na zawsze...
Strona:F. A. Ossendowski - Nieznanym szlakiem (1930).djvu/12
Ta strona została przepisana.