W parę dni później młoda, bardzo powabna kobieta, elegancko i gustownie ubrana, uśmiechnięta i zalotna, zjawiła się w redakcji. Była to pani Lifszycowa.
Przynosiła potem często artykuły reportera, który tymczasem latał po mieście, uganiając się za sensacyjnemi wypadkami i nowinami.
Pewnego dnia spotkałem panią Lifszycową, wychodzącą z redakcji z młodym współpracownikiem — poetą satyrycznym. Śmieli się oboje, poufale rozmawiając i żartując.
— Hm... — mruknąłem, patrząc na nich.
— ...a więc dziś o szóstej spotkamy się w restauracji Dominika... — doszedł mnie przyciszony głos poety.
— Hm... hm... — mruknąłem ponownie. — Biedny, stary Lifszyc! Teraz rogaty jeszcze bardziej będzie do czorta podobny...
Minęło kilka dni. Kiedyś mignęła mi w pokoju współpracowników postać Lifszyca, nigdy w dzień nie odwiedzającego redakcji.
— Co pan tu robi, nocny ptaku? — zapytałem go.
— Przyszedłem zameldować redaktorowi, że dziś wyjeżdżam na tydzień... Mam interes... pilny... — rzekł, nie patrząc na mnie.
— Niech pan jedzie, ale zastępca pana powinien pracować jak należy — odpowiedziałem.
Strona:F. A. Ossendowski - Nieznanym szlakiem (1930).djvu/132
Ta strona została przepisana.