ścił śmiałe oczy, umiejące ciskać błyskawice gniewu i płonąć miłosnem zarzewiem, i mruknął:
— Mogłabyś się pośpieszyć! Słońce stoi już wysoko... Weź lancę, maczetę[1] i harpuny... Wsiadaj!...
Gdy piroga odbiła już od brzegu, Amburue spojrzała ukradkiem w stronę wsi. Śród krzaków nadbrzeżnych tkwiła wysoka postać, zawinięta w białe „bubu“ — pięknie haftowany jedwabiem burnus — nieomylną oznakę bogactwa i władzy.
Kobieta przymrużyła jarzące się oczy i pomyślała:
— Achaj! Samba — taki piękny, silny, ognisty, lecz biedak... a tamten ma zjedzoną przez „Tingali“ (ospę) twarz i ropiące się oczy, jest już stary, lecz... bogaty, bardzo bogaty! Amburue ma dość tej pracy w domu nad gospodarstwem i przy przeklętym moździerzu, gdzie trzy razy dziennie musi tłuc proso na „kus-kus“ (kasza), lub na rzece, pomagając mężowie w połowie ryb! Dość tego! Stary Saidu obiecał wziąć Amburue za żonę, wypędziwszy poprzednio trzy stare i dwie niewolnice; mówił, że zasypie ją podarkami, będą tam piękne, wzorzyste „bubu“, pantofelki arabskie, suto wyszywane złotem: będą korale na szyję, ciężkie srebrne bransolety na ręce, obręcze na nogi,
- ↑ Duży, ciężki nóż.