niegdyś, dawszy głębokiego nura... Spróbuję i ja... Bo, może być, że właśnie ten „ziginho“ doprowadzi mnie do skarbów ukrytych...
Mówiąc to, Samba, zacisnąwszy w dłoni harpun, bez plusku i hałasu pogrążył się w wodzie i zniknął w jej nurtach.
Amburue siedziała nieruchoma i czekała...
Nagłe w pobliżu pirogi jedna po drugiej zjawiły się dwie olbrzymie głowy krokodyli i skierowały się ku skałom, gdzie miało być przejście do groty podwodnej. Dopłynąwszy gwałtownym skokiem, ukazując grzebieniasty ogon, krokodyle rzuciły się naprzód...
Znowu mijały kwandranse i godziny... Samba nie powracał...
Nie wynurzały się też krokodyle.
Gdy słońce stało wprost nad głową, rybaczka spojrzała w stronę skał i wtedy spostrzegła dużą krwawą plamę, rozszerzającą się z każdą chwilą i znikającą powoli wśród połyskujących na słońcu grzbietów małych rzecznych fal...
Amburue zrozumiała, że piękny, silny Samba nie powróci już nigdy.
Westchnęła, lecz po chwili rozmawiać zaczęła ze swoją duszą.
— Samba był, Saidu jest... Amburue teraz jest wolna, zupełnie wolna... Amburue stanie się żoną Saidu...
Strona:F. A. Ossendowski - Nieznanym szlakiem (1930).djvu/141
Ta strona została przepisana.