— Dla nich będziesz zawsze czarnym, negrem, zwierzęciem pogardzanem i niższem!
— Nie może być! — zawołałem w uniesieniu.
— Pamiętaj, że będzie tak, jak mówiłem — szepnął starzec. — A gdy się sprawdzą słowa moje zaprzysięgnij nienawiść i zemstę białym, wszystkim, wszystkim! Teraz śpij!...
Leżałem do wschodu słońca i myślałem.
Gdy pierwsze promienie słońca przebiły się przez trzcinowe ściany szałasu czarownika, pobiegłem do naszej chaty i zaczaiłem się w krzakach.
Ujrzawszy wychodzącego kapitana, dogoniłem go i zabiegając mu drogę, zapytałem:
— Ty jesteś moim ojcem?
Złapał mnie za ramię i zbił straszliwie.
— Zabiję! — ryczał. — Jeżeli komuś powtórzysz to raz jeszcze. Zabiję!
— Bił mnie tak długo aż zemdlałem...
— Pamiętam, że później oddano mnie do szkoły, gdzie uczono czarnych i nas mulatów na koszt rządu. Pewnego razu powiedziałem nauczycielowi, że jestem synem kapitana. Chociaż nauczyciel nie znał go, bo kapitan już oddawna był przeniesiony do innej kolonji, jednak ukarał mnie za zuchwałość...
— Pamiętam służbę w wojsku, gdzie dostałem galony sierżanta, a gdzie nie chciano wierzyć mi, że jestem synem kapitana. Śmiano się z moich „głupich pretensyj“!
Strona:F. A. Ossendowski - Nieznanym szlakiem (1930).djvu/148
Ta strona została przepisana.