Strona:F. A. Ossendowski - Nieznanym szlakiem (1930).djvu/153

Ta strona została przepisana.

Nie pożegnawszy swego niedoszłego teścia, w milczeniu opuścił mieszkanie szefa poczty i telegrafu.

III.

Znowu zmierzał ku lotnisku. Szedł bardzo szybko. Wpadł jak wściekły do hangaru i zaczął ładować bomby do swego samolotu.
— Lecisz? — zapytał go przebiegający oficer.
— Lecę! Otrzymałem zlecenie poufne — odparł krótko, już wkładając hełm.
W kilku minut później samolot Robertsa szybował nad osadą, nad lotniskiem, składami i obozem wojennym, ukrytym w okolicznej dżungli.
Nagle rozległ się wybuch bomby, za nim drugi i trzeci. Natychmiast z gąszczu dżungli podniosły się słupy czarnego dymu, a czerwone języki płomieni zaczęły miotać się i lizać konary baobabów i palm.
— Co ten mulat tam dojrzał w dżungli? — pytał zdumiony generał, śledząc ruchy samolotu Robertsa.
Odpowiedź przyszła szybko. Zaczęły wkrótce padać bomby na składy amunicji, na hangary i do lasu — na szopy i namioty obozu.
— Roberts oszalał, czy zdradził! — wołano w sztabie.