Strona:F. A. Ossendowski - Nieznanym szlakiem (1930).djvu/154

Ta strona została przepisana.

Generał telefonował na lotnisko, aby wszystkie samoloty wyleciały, gdyż inaczej będą zgubione, i aby rozstrzelały aparat Robertsa.
— Roberts oszalał... — mknęła wieść po osadzie i obozie.
Gdyby ktoś ze znajdujących się na ziemi mógł w tej chwili ujrzeć i usłyszeć mulata, zrozumiałby, co zaszło w jego duszy i co w niej rozpaliło płomień zemsty.
Roberts zrzucał bomby na biedne wioski murzyńskie i szeptał przez zęby:
— To wam rozpustne czarne kobiety, za to, że życie dajecie nam — wyklętym, nam ludziom w paski i kratki. Macie! Macie!
I rzucał pocisk za pociskiem.
Przelatując nad osadą i zabudowaniami obozu i składów, wypuszczał bomby, krzycząc:
— To wam — ojcowie nieuznanych przez was synów i córek, to wam białe kobiety, pogardzające bękartami waszych rodaków, to wam, za wasze tradycje białych ludzi. Macie! Macie! Jeszcze i jeszcze!
Już kilka samolotów wzbijać się zaczęło w powietrzu, gdy na odgłos wybuchów i strzałów zjawiły się trzy samoloty nieprzyjacielskie i zbliżać się zaczęły w stronę obozu i osady.
— Zdrada! zdrada! — krzyczano zewsząd. — Roberts zdradził nas!