Polak i dziecię smętnej Finlandji nie zdradzali na zewnątrz swoich uczuć, pracowali jak dawniej nad połowem ryb i codziennie coś dodawali do swej łodzi. Nagromadzili sporo solonej, suszonej ryby, sadła, sucharów, herbaty i soli, w kajucie mieli dużą skrzynią cukru i blaszankę z wódką. Kołysząca się na rzece łódź cieszyła wzrok rybaków. Podczas łowieckich wypraw w okolicach Jenisejska sprawdzili szybkość i sprawność łodzi i znali ją teraz jak własną kieszeń. W rękach wprawnych rybaków była posłuszna, jak wóz, zaprzężony w konie.
— Dopłyniemy!... — szepnął raz Lindensztadt, rzucając porozumiewawcze spojrzenie na towarzysza.
Radkiewicz wzrok swój skierował na północ, gdzie się kłębiły szare, ponure chmury, nogi wparł mocniej w pokład łodzi i odparł szeptem:
— Dopłyniemy!
Finlandczykowi oczy radością się rozpromieniły, podszedł do Radkiewicza i w milczeniu rękę jego podniósł du ust. Ten drgnął i schwycił towarzysza w objęcia. Było to nieme podpisanie umowy na śmierć i życie. Od tego czasu więcej już o swoim planie nie mówili i czekali na maj, aby zacząć podróż.
Strona:F. A. Ossendowski - Nieznanym szlakiem (1930).djvu/16
Ta strona została przepisana.