— Czy Bob i jutro będzie latał? — krzyknął, zrywając się z fotela redaktor.
— Nie pisałbym feljetonu o tem, czego nie będzie! — zauważyłem.
— Rozumiem! — zgodził się John. — Daj pan ten feljeton.
— Ile? — rzuciłem obojętne napozór pytanie.
— Dziesięć dolarów! — padła natychmiastowa odpowiedź.
— Dwadzieścia pięć... — wyrzekłem.
— Drogo, lecz zapłacę — westchnął, a raczej ryknął John.
— Tanio, bo feljeton — pierwsza klasa! — odparowałem skromnie, wyciągając manuskrypt co najmniej na 400 wierszy.
Ledwie John Coonegh zaczął czytać, znowu zerwał się z fotela i zaczął biegać po pokoju.
— Więc Bob Curty zamierza jutro latać z pasażerem i pasażerką, robiąc z nimi „looping“? — wrzeszczał na całe gardło.
— Przecież o tem właśnie piszę — powiedziałem.
— Well! Lecz jak pan mógł napisać o tem aż 400 wierszy, cały feljeton? — dziwił się redaktor, schylając się nad rękopisem.
— Ehe! — pomyślałem. — Jabym ci nawet ze trzy feljetony o tem napisał, bo nie mam przecież zamiaru zestarzeć się i umrzeć w Wu-Czang, w twojej redakcji!
Strona:F. A. Ossendowski - Nieznanym szlakiem (1930).djvu/161
Ta strona została przepisana.