fajkę i jednocześnie pakując sobie do ust kawał „chewinggum“.
— Co za wiele, to nie zdrowo! — rzuciłem pouczającym tonem i poszedłem do Boba Curty.
Gdy mu opowiadałem o całem zajściu z pasażerkami i z wyborem kandydatki, śmiał się, jak szalony, lecz wkońcu zapytał poważnym głosem:
— Powiada pan — piękna, ruda, o zielonych oczach, białych, zdrowych zębach i...
— Pieprzyku? — poddałem.
— Nie! Mówi pan, że ta miss ma małe rączki?
— Nosi rękawiczki Nr. 5¾.
— All right! Wspaniała! Jeżeli jeszcze ma dobre, mocne nerwy! — zawołał.
— Tego nie wiem, lecz sądząc ze stanowczości jej, można i tego się spodziewać — zauważyłem.
— All right! All right! — szczerze się cieszył Bob Curty.
Rozstaliśmy się z nim o północy, wtedy właśnie, gdy wyszedł drugi dodatek do „Wu-Czang Daily Telegraph“ z portretem miss Doroty Hoodge i szczegółami konkursu... bez pieprzyka oczywiście.
Nazajutrz Bob Curty zrobił jeden „looping“ z jakimś inżynierem kolejowym, który nabył aż 300 egzemplarzy naszego dziennika z moim feljetonem. Inżynier wylądował blady jak papier i tuż na placu nagle zapadł na gwałtowną morską chorobę.
Strona:F. A. Ossendowski - Nieznanym szlakiem (1930).djvu/166
Ta strona została przepisana.