Widocznie, coś przyszło do głowy wesołemu Grévin,bo obrzucił wzrokiem cały hall i uśmiechnął się figlarnie.
— Oho! — śmiał się rzeźbiarz. — Wysoko podrzuciliście mnie, panowie! Niemal stóp Fidjasza boskiego dotknąłem! Bardzo dziękuję!
Grévin z trudem wyciągnął przyjaciela z tłumu wielbicieli i, znalazłszy dwa wolne fotele, usadowił Martineza:
— Gdzie stanąłeś? Czy na długo? Co cię sprowadza do Paryża? Całe dwadzieścia lat tu nie zaglądałeś? — zapytał.
— Mieszkam w hotelu Meurice. Zabawię tu ze dwa — trzy miesiące. Istotnie dawno w Paryżu nie byłem! Zapuściłem korzenie w Ameryce, gdzie robiłem karjerę i pieniądze. Przyjechałem tu wypocząć, zaczerpnąć sił młodzieńczych w tem mieście, gdzie żyliśmy pięknemi marzeniami i wściekłemi ambicjami, idąc wszyscy, wszyscy na zwycięski podbój świata!
Powiedziawszy to, Martinez uśmiechnął się smętnie, a wtedy odrazu znikła wyniosłość i pewność siebie, malujące się na twarzy jego.
— No! No! Ty to nie możesz się uskarżać, że do mety nie dotarłeś szczęśliwie — odparł Grévin. — Nie podoba mi się tylko, że stanąłeś w tym burżuazyjnym „Meurice“! Na to nie powinny zezwalać tradycje! Montparnasse
Strona:F. A. Ossendowski - Nieznanym szlakiem (1930).djvu/175
Ta strona została przepisana.