i jedno, i drugie, i trzecie, i czwarte po kilkakroć... bez śladów w paszporcie...
— Co to znaczy? — spytał rzeźbiarz i zmarszczył brwi. — Nie rozumiem.
— Bo ja wiem, jak ci to wytłumaczyć, mój drogi?! — zaczął przyjaciel. — Mieszkając długo w Ameryce, pełnej sztucznej, czy szczerej pruderji, nie znasz tego rodzaju kobiet, tu, w Paryżu, bardzo pospolitych. Są to kapłanki zmysłów... Hetery... zdaje się, że to najlepsze dla nich określenie. Hetery niedostępne, o ile same nie zapragną być zdobyte...
Martinez skrzywił się z niesmakiem i chcąc przerwać rozumowania przyjaciela, rzekł:
— Ma piękne ciało. Chciałbym rzeźbić ją... Nazwałbym taki akt „Jutrzenką“. Z bloku różowego, ciepłego marmuru wyłania się postać dziewczyny, biała, powiewna, z różowego, bezkształtnego kamienia wychodząca, niby biały obłok, rodzący się na niebie, zorzą brzemiennem...
— Hm!... to — piękne! — zawołał Grévin. — Tylko, zdaje mi się, że się nie zgodzi. Kilku rzeźbiarzy, a nawet sam Leroy, próbowali prosić ją o to — odmówiła wręcz. — Ale! Ale, mój drogi! Jeśli mamy iść na owe tańce Izydy do Calverta, — czas już się przebrać we frak i ruszać! Gdybyśmy się spóźnili, — Margot obraziłaby się śmiertelnie. Zapowiada oddawna
Strona:F. A. Ossendowski - Nieznanym szlakiem (1930).djvu/179
Ta strona została przepisana.