Strona:F. A. Ossendowski - Nieznanym szlakiem (1930).djvu/18

Ta strona została przepisana.

Niewysokie wzgórza powoli znikły i na ich miejsce zjawiły się płaskie brzegi, porośnięte gęstym, prawie dziewiczym lasem iglastym. Były to już całkowicie niezaludnione obszary północnej „tajgi“. Na łachach rzecznych czerniły się stada cietrzewi i jarząbków; stada dzikich kaczek przecinały powietrze w różnych kierunkach; na brzeg wychodziły nieraz niedźwiedzie i wilki, ze zdumieniem śledzące płynącą łódź. Raz tylko zatrzymali się nasi żeglarze, przy ujściu dość dużej nieznanej im rzeki. Chcieli nałapać świeżych ryb, gdyż znużyło ich jednostajne pożywienie, zresztą woleli suszoną i soloną rybę przechować na czas żeglugi po oceanie.
Małą siecią udało im się złapać kilka dużych jesiotrów, tak, że musieli szukać pozostałego w gąszczu leśnym śniegu, aby dłużej przechować ryby. Ruszyli dalej i znowu milczenie panowało na pokładzie „Nadziei“, a wzrok żeglarzy pędził przed nią ku nieznanej północnej pustyni morskiej.
Rzeka stawała się coraz szerszą i burzliwszą. Już dawno odeszły od rzeki lasy i zewsząd do brzegów cisnęły się torfowiska północnej tundry, z taflami większych i mniejszych jezior, z zaroślami trzcin i sitowia. Chmary wodnego ptactwa unosiły się nad tą ziemią, zapomnianą przez naturę, i już się gnieździć zaczynały. Czasami śród niewysokich krzaków karłowatej brzeziny