Strona:F. A. Ossendowski - Nieznanym szlakiem (1930).djvu/182

Ta strona została przepisana.

Grévin szybko rysował pozy tancerki, Martinez wprawnemi długiemi palcami, co chwila przymrużając oczy, wylepiał mały posążek z plasteliny; po każdem dotknięciu artysty figura nabierała coraz większego wyrazu, ożywała, odrywała się od ziemi, porwana wirem ruchu tanecznego.
Gdy Margot zbiegła z estrady, na stole przed zachwyconymi widzami stała tancerka, wspięta na palcach nagich stóp, przegięta wtył z falą włosów, zwisających ku ziemi, z ramionami, odrzuconemi w namiętnej niemocy lub lęku przed nieznaną tajemnicą.
Uradowana, dumna Margot klaskała w dłonie.
Zachwycona publiczność więcej i szczerzej podziwiała genjalną i szybką robotę rzeźbiarza, niż samą tancerkę. Grévin, czerwony od wzruszenia, z podziwem wykrzykiwał:
— Ulepił arcydzieło prędzej, niż zdążyłem zrobić zaledwie trzy szkice! Co za wprawa i ścisłość! Martinez, jesteś istotnie wielkim rzeźbiarzem i genjuszem!
— Pan sprzeda mi tę figurynkę? — nagle zapytała Margot.
— Podaruję ją pani, — odparł, podnosząc dumnie głowę, — lecz na pewnych warunkach.
— Jakież to warunki? — spytała.
— Pani zatańczy mi raz jeszcze swój taniec, abym mógł pochwycić niektóre szczegóły, nie-