Strona:F. A. Ossendowski - Nieznanym szlakiem (1930).djvu/185

Ta strona została przepisana.

— Nie chcę powracać do domu...
— Cóż będziemy robili? — spytał rzeźbiarz. — Może wyjdziemy i będziemy się błąkali po Ile de Cité. Paryż, słary Paryż piękniejszy jest w nocy...
— Nie, — odparła krótko. — Chcę jechać do pana. Musi pan dokończyć dzisiejszą figurynkę z plasteliny.
Pojechali.
Margot tańczyła, a rzeźbiarz wykończył statuetkę. Później pili kawę razem, bo była już godzina ósma.
Po śniadaniu Margot zbliżyła się do Martineza i, wspiąwszy się na paluszki, objęła go za szyję, długo całowała jego usta, oczy, skronie i nerwowe cienkie palce, jeden po drugim powoli, w uniesieniu milczącem.
Wyszła, nic nie mówiąc.

III.

Od tej nocy nigdzie się wśród znajomych nie zjawiali. Chodzili razem po muzeach, teatrach. We dwoje jedli śniadania i obiady, a wieczorami zamykali się w apartamencie Martineza, zmienionym na pracownię.
Artysta rzeźbił piękną, bez żadnych wad i braków postać nagiej Margot. Z różowego marmuru wyłaniała się coraz bardziej biała, jak