Żadne słowo, któreby usprawiedliwiło domysły i żarciki Grévina, nie padło z ich ust.
Lecz w sercu Martineza zrodziło się gorące uczucie dla Margot. Nie mówił o niem, nie zdradzał go, obawiając się spłoszyć pięknego ptaka, który o zmroku jego dnia życiowego tak nagle zawitał i, chociaż wieczór już zapadł, napełnił serce i duszę wielkiego artysty dźwięczną, wiośnianą pieśnią.
Wreszcie nowe dzieło Martineza było prawie ukończone. Zostawały drobne szczegóły, nieznaczne odrobienia. Musiał więc rozstać się z Margot, gdyż nie było już powodu, by spędzać z nią dnie całe.
Jednak, gdy pozostał po raz pierwszy samotny, przeraził się. Serce zaczęło mu bić tak gwałtownie, że zmuszony był usiąść. Obawiał się nawet, że zemdleje.
Zatelefonował do Grévina.
— Przychodź, stary! — rzekł do niego, uśmiechając się do słuchawki.
Grévin przyszedł natychmiast.
Ujrzawszy stojącą figurę Margot na tle różowego marmuru, zaniemówił. Długo milczał zapatrzony, aż szeptać zaczął:
— Wielki, wielki jesteś, Martinez! Stoję przed dziełem twojem jakgdyby w świątyni... Czy ty sam rozumiesz coś zrobił? Jest to absolutna prawda i absolutne piękno!
Strona:F. A. Ossendowski - Nieznanym szlakiem (1930).djvu/187
Ta strona została przepisana.