Strona:F. A. Ossendowski - Nieznanym szlakiem (1930).djvu/19

Ta strona została przepisana.

czołgał się puszysty północny lis, lub mknął zając, wystraszony pluskiem fal.
Pewnego razu, gdy świt przedarł się przez ciężkie chmury i zwoje mrocznej nocy, stojący przy sterze Lindensztadt wydał radosny okrzyk:
— Morze! Morze!
Radkiewicz wybiegł z kajuty i obejrzał okolice. „Nadzieja“ płynęła przez bezbrzeżną przestrzeń spienionej żółtej wody, z której wynurzały się od czasu do czasu porwane z południa drzewa, a nawet belki zburzonych przez powódź zabudowań wieśniaczych i resztki strzaskanych łodzi, przyniesionych zdaleka.
— To jeszcze nie morze! — oznajmił Radkiewicz. — To dopiero zatoka, do której wpada rzeka.
Mówiąc to, zaczerpnął wiaderkiem wodę i spróbował. Woda była lekko słona.
Radkiewicz rozwinął mapę i zaczął ją przeglądać. Spojrzał na kompas i zadecydował, że się znajdują niedaleko wysp Sibirjakowa. Rzeczywiście nazajutrz żeglarze ujrzeli przed południem czarne pasmo południowej wyspy archipelagu i wkrótce zbliżyli się do niskiego, pustynnego zdziaru. Spostrzegli duże stado fok, które miały tu legowiska, a wcale nie były zatrwożone zbliżeniem się łodzi, gdyż oddawna nie widziały ludzi.