Kto przeżył ciężkie dni samotności, ten rozumie smutny i mroczny nastrój, panujący w duszy.
W mojem życiu było kilka takich okresów.
Pierwszy — gdy długo podróżowałem po tundrze, drugi — w więzieniu politycznem, trzeci — w kniei syberyjskiej, gdy musiałem ukrywać się przed ścigającymi mnie bolszewikami.
Gdy nadchodzą dni tradycyj narodowych lub religijnych, związanych zwykle z rodziną, gronem najbliższych przyjaciół, społeczeństwem, — samotność staje się tragiczną, nieznośną i niebezpieczną.
Opowiem coś o tem.
W roku 1920-ym przecinałem przed świętami Bożego Narodzenia kraj Sojotów-buddystów.
Przechodziłem kraj niezaludniony. Na śniegu nigdzie nie spostrzegałem śladów ludzi lub koni.
Tu i ówdzie biegły ku lasom ścieżki, wydeptane przez jelenie, kozły skalne i wilki. Nieraz drogę mi przecinała wężowa linja odbić „bosych“ stóp niedźwiedzia...